Recenzja – Strażnicy Galaktyki: Volume 3 (Guardians of the Galaxy vol. 3, reż. James Gunn, 2023)

Za nami pełne perturbacji sześć lat czekania na zamknięcie trylogii przez Jamesa Gunna. Zwolnienie reżysera za niesmaczne twitty z przeszłości, skutkujące emigracją do konkurencyjnego DC Studios, niepewność, czy film powstanie, a potem druga szansa od Marvela po sprzeciwie fanów i aktorów. W tym czasie każdy fan dwóch pierwszych filmów miał swoje teorie, swoje oczekiwania względem zakończenia tej historii. Czy Strażnicy Galaktyki: Volume 3 są w stanie je spełnić? Nie da się zadowolić wszystkich widzów posiadających odmienną wrażliwość, światopogląd. Wbrew temu, jak się o tym pisze w recenzjach, a nawet pracach naukowych, widownia filmów mainstreamowych nie jest jednolitą masą. Czy jednak trzecia część Strażników Galaktyki spełniła te najczęściej wysuwane przez fanów Marvela oczekiwania? Też nie i w tym tkwi piękno tego filmu. To nie jest film, którego chciałem, ale film, którego potrzebowałem i jestem pewien, że znajdzie się wielu innych emocjonalnych dziwaków za bardzo rozkminiających otaczający ich świat, którzy poczują dokładnie to samo.

Oczywiście wszystkie składniki, które zadecydowały o sukcesie pierwszych dwóch filmów, dalej tutaj są. Humor balansujący pomiędzy dziecinnymi żarcikami z placu zabaw a obleśnymi tekstami wyjętymi z męskiej przebieralni, sceny z bohaterami idącymi w heroiczny sposób w stronę kamery, efekciarskie sceny akcji, kopiący zadek soundtrack złożony z klasycznych kawałków, ale przede wszystkim serce. Finał trylogii zaburza jednak proporcje, dodaje nowe składniki w postaci horroru cielesnego, smutku egzystencji, pytań o sens istnienia.

Jest jakoś inaczej od samego początku, mimo że dalej znajomo. Pierwsze dwa filmy zaczynały się na wysokiej nucie od scen akcji w rytm przebojów z lat 70., a tym razem mamy obraz smutnego Szopa podśpiewującego pod nosem… „Creep” Radiohead. A potem nie jest ani trochę lżej. Historia nurkuje głęboko w traumatyczną przeszłość Rocketa, z którą musi się zmierzyć drużyna Strażników Galaktyki, żeby uratować życie swojego umierającego przyjaciela. Tak w historii nie chodzi o uratowanie świata, przynajmniej na początku, a o ocalenie gadającego Szopa, który znaczy dla tej bandy wyrzutków tyle, co nomen omen świat. Jamesowi Gunnowi udaje się sprawić, że obchodzi nas los wykreowanego za pomocą CGI człekokształtnego szopa. Magia kina wykorzystana w najlepszy możliwy sposób, ponieważ służy opowiedzeniu ludzkiej historii, o tym, że każde życie ma znaczenie. Niezależnie, czy jesteś zdziecinniałym mężczyzną, którego jedyną większą supermocą jest szybki wybór pasujących do sytuacji chwytliwych kawałków z playlisty, oszpeconą przez przyszywanego ojca sarkastyczną kobietą, uważanym za ułomnego intelektualnie mięśniakiem, wysoko wrażliwą osobą wyczuwającą emocje innych, formą życia potrafiącą powiedzieć tylko trzy słowa, pozornie nigdzie niepasującym odmieńcem, czy jesteś uważany za wyższą formę życia, czy nie, to twoje życie ma znaczenie.

Poprzednie filmy przyzwyczaiły nas już do łapiącego za serce przesłań o istotności przyjaźni w naszym życiu, o tym że jeśli rodzona rodzina nas zawiodła, to zawsze możemy odnaleźć nową, przy której poczujemy uczucie przynależności. Muszę jednak przyznać, że historia i wybory scenariuszowe, których dokonał James Gunn w finale swojej trylogii są dla mnie jako fana ogromną lekcją pokory. Jak już wspomniałem, to nie jest film, którego oczekiwałem. Chciałem historii miłosnej, w której Peter Quill (Chris Pratt) walczy o odzyskanie historii swojego życia. W czasie seansu chciałem zemsty na absolutnie odrażającym Wielkim Ewolucjoniście (Chukwudi Iwuji), który skrzywdził fizycznie i emocjonalnie Rocketa. Ewolucjonista nie jest najbardziej kompleksowym antagonistą filmów Marvela, ale jest zdecydowanie tym, którego najbardziej w czasie seansu chciałoby się zdzielić w twarz, a nawet zobaczyć jak ginie w ogromnym cierpieniu. To nie jest jednak żaden z tych filmów i dzięki Bogu! Miłości życia Star-Lorda już nie ma, a chęć zemsty byłaby niezgodna z tym jaką ewolucję te postacie przeszły w poprzednich filmach. Nie jestem tak mądry jak mi się wydaje, a James Gunn opowiedział po prostu o wiele lepszą historię niż ta w mojej głowie, do szpiku kości humanistyczną.

Strażnicy Galaktyki: Volume 3 nie będą żadnym kandydatem do Oscara, czy innych poważnych laurów filmowych. Można filmowi Jamesa Gunna sporo zarzucić. Tempo chwilami siada, film jest przepakowany postaciami. Serce ma jednak we właściwym miejscu, czego nie można powiedzieć o wielu filmach walczących co roku o statuetki Akademii Filmowej, czy filmach pokazywanych na najważniejszych festiwalach filmowych. Wątpię, żeby osoby negatywnie nastawione do filmów Marvela, te wieszczące zmęczenie materiału zmieniły po seansie swoje zdanie, ale nad jednym powinny się zastanowić. Czy kiedykolwiek film Marvela byłby w stanie je zadowolić? Strażnicy Galaktyki: Volume 3 są w końcu filmem z mocnym autorskim stemplem swojego twórcy, a więc tym, czego wielu negatywnie nastawionych do MCU widzów w tych filmach ponoć brakuje. To film doskonały w swojej niedoskonałości i przez to jeszcze bardziej dogłębnie ludzki, jak jego bohaterowie. Od czasu pierwszego seansu Wszystko wszędzie naraz nie czułem się tak żywy i pasujący do świata po seansie filmowym.

Z tych powodów też uznałem, że warto złamać swoje zasady i przyznać temu filmowi ocenę, jakiej nigdy nie przyznałem. Można to uznać za niedoskonałą dziesiątkę. Joob joob!

  • Gatunek: Film superbohaterski
  • Reżyseria: James Gunn
  • Scenariusz: James Gunn
  • Obsada: Chris Pratt, Bradley Cooper, Zoe Saldana, Dave Bautista, Pom Klementieff, Vin Diesel, Karen Gillan, Will Poulter, Elizabeth Debicki, Sean Gunn, Maria Bakalova, Chukwudi Iwuji
  • Dystrybutor: Disney
  • Polska data premiery: 05. 05. 2023
  • Czas trwania: 149 minut

Dodaj komentarz

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij