„Dźwięk kapitalizmu” – Recenzja: Sound of Freedom. Dźwięk wolności (reż. Alejandro Monteverde, 2023)

Mawia się, że z dużej chmury mały deszcz. W przypadku Sound of Freedom to nawet nie mżawka, a może najwyżej parę kropelek skapujących na głowę w ciepły letni dzień, kiedy nawet nie wzięliście ze sobą parasola, bo szanse na ulewę są zerowe, a z cukru nie jesteście, żeby bać się odrobiny wody. Najwyżej parę kropelek, bo ja tam po seansie pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że żadnego deszczu nie ma. A jak jest, to trochę kwaśny.

Mam wrażenie, że pisanie o Sound of Freedom jest jak lawirowanie po polu minowym. Niezależnie w którą stronę skieruje się swoje kroki, to jest jakieś zagrożenie, że urwie nam co najmniej nogę. Po prawej stronie twierdzą, że film pokazuje niewygodną dla lewackiego Hollywood prawdę o handlu dziećmi, więc jego krytyka może się skończyć absurdalnymi oskarżeniami o sympatyzowanie z siatkami pedofilskimi, a tego bym nie chciał. Z lewej strony twierdzą, że film jest prawicową agitką, więc można zostać posądzonym o sympatyzowanie ze skrajną prawicą, czego też bym na pewno chciał uniknąć!

A jak jest naprawdę z tym Sound of Freedom? Ano film nie uderza w żadne skrajnie prawicowe nuty. Nie operuje na przykład retoryką kojarzoną z sektą QAnon, według której możni tego świata sympatyzujący z lewicą odprawiają jakieś satanistyczne rytuały z udziałem dzieci i kryją sobie nawzajem tyłki przed światem, żeby nikt nie odkrył ich chorych preferencji seksualnych. To nie jest Small World Patryka Vegi, w którym wysoko sytuowani pedofile urządzają krwawe orgie w groteskowych strojach kozłów i innych kojarzonych z szatanem zwierząt. Film Alejandro Monteverde jest zwykłym klasycznym kinem sensacyjnym, w którym ostatni sprawiedliwy działający poza systemem walczy o sprawiedliwość, ratując dzieci przed okropnym losem.

Tylko tyle, a jednocześnie aż tyle. Tylko tyle, bo jest to film najbardziej przeciętny jak to tylko możliwe. Zwykłe kino sensacyjne, w którym kibicuje się dobremu do szpiku kości bohaterowi, bo tak trzeba, bo robi coś dobrego. Jim Caviezel ratujący ofiary pedofilów przypomina skrzyżowanie Jezusa Chrystusa z Clintem Eastwoodem oraz Melem Gibsonem z czasów Zabójczej Broni. Jezus Chrystus to wiadomo, najsłynniejszą rolą tego aktora jest ta w Pasji Mela Gibsona, a tutaj Caveziel ma taki mesjański image. Filmowy Tim Ballard przypomina też jednak dwie wymienione przeze mnie legendy kina akcji, bo podobnie jak chociażby Eastwoodowski Harry Callahan ma w głębokim poważaniu paragrafy, posługuje się własnym kodeksem, a jednocześnie jest tym Martinem Riggsem z błyskiem szaleństwa w oku, co widać szczególnie na początku filmu, gdy urządza prowokację policyjną na groźnym pedofilu, a jak ten przyznaje się do winy, to wybucha wręcz szaleńczym śmiechem. Filmowi jednak brakuje do tych klasyków gatunku. Bliżej mu do czegoś pokroju Dowodu życia Taylora Hackforda. To właśnie z tym filmem miałem skojarzenia przez większość seansu, bo to podobnie przeciętne kino sensacyjne z jakimś lekkim prestiżem, uzyskanym poprzez obsadę niekojarząca się z sensacyniakami oraz reżyserię nadającą mu ton czegoś poważniejszego niż filmy na ten przykład ze Stevenem Seagalem. Takie kino, które może być przez kolejne lata często nadawane w telewizji, bo świetnie nadaje się do oglądania w tle, bez większych zobowiązań.

A czemu to aż tyle, że to zwykłe kino sensacyjne? Bo film nie jest eksploatacyjny. Nie robi taniej sensacji z handlu dziećmi, nie jest tabloidowy i przez to autentycznie wierzę, że może uświadomić widzów o istnieniu tego procederu. Co jest niewątpliwie chwalebne.

Mniej chwalebna jest ta cała narracja roztoczona wokół filmu. Ja rozumiem, że film trzeba sprzedać, ale budowanie kampanii marketingowej na kłamstwie, że establishment nie chce, żeby widzowie go obejrzeli, jest co najmniej nieetyczne. Ale ok, marketing, budowanie takiej legendy krzywdy chyba nikomu nie robi. Marketingowcy sprytnie wmanewrowali w tę polaryzację obydwie strony sporu politycznego. Prawica reklamowała film, który rzekomo uderza w lewicowy establishment, mimo że tego zupełnie nie robi. Natomiast lewicowe, a raczej liberalne media atakowały sensacyjnymi nagłówkami, że koleś odpowiedzialny za sfinansowanie Sound of Freedom został zatrzymany za handel dziećmi. Co było najwyżej pół-prawdą, bo za handel dziećmi został po prostu zatrzymany jeden patron, który wsparł film w kampanii crowdfoundingowej. Jeden z tysięcy takich patronów. To mniej więcej podobnie obrzydliwa retoryka do tej, jak prawica stawiająca znak równości pomiędzy homoseksualizmem a pedofilią, gdy jakiś homoseksualista zostaje zatrzymany za pedofilię. W każdej grupie znajdzie się po prostu ktoś zdeprawowany.

Tak oto obrosła legenda wokół filmu, który powstał w 2018 roku i został odłożony na półkę po fuzji Disneya z odpowiedzialnym za niego Foxem. Nie został odłożony, bo jest dla kogoś niewygodny, a jest średni i po prostu Disney nie widział szans na zarobek na nim. Taniej było się go pozbyć. Ktoś teraz powie, że film jednak zarobił te ponad 200 milionów. To fakt, ale gdyby go Disney wypuścił, to nigdy by tyle nie zarobił, ponieważ by się nie dało stworzyć tej bajeczki o filmie niewygodnym dla establishmentu. Przecież Disney według prawicy jest jego częścią. Poza tym osoby odpowiedzialne za marketing filmu posunęły się do czegoś, co jest moim zdaniem dosyć obrzydliwe. Na napisach końcowych filmu jest przemówienie Jima Caviezela namawiające widzów, aby zachęcili innych do obejrzenia filmu, żeby świat mógł poznać tę wstrząsającą historię i uświadomił się o XXI wiecznym niewolnictwie. Nic złego, dopóki na końcu przemówienia aktora nie pojawia się kod QR, po którego zeskanowaniu można kupić parę kolejnych biletów na film. Ciekawa taktyka marketingowa, bo na Sound of Freedom można pójść za darmo, biorąc bilety z puli kupionych przez innych widzów biletów. Fascynująca rzecz, na pewno ktoś to skopiuje, jest to coś nowego w marketingu filmowym. Samo w sobie niemoralne nie jest, jednak Caviezel w dramatycznym przemówieniu sugeruje, jakoby kupno tych kolejnych biletów miało w jakiś sposób pomóc w walce z handlem dziećmi. Nigdzie nie ma jednak informacji o wsparciu jakiejkolwiek organizacji walczącej z handlem dziećmi, a chodzi po prostu o nabicie kabzy producentom. To jest obrzydliwe. Kapitalizm w najgorszym wydaniu.

Jeśli faktycznie chcecie pomóc, to zamiast skanować ten kod wpłaćcie po seansie pieniądze na jakąś organizację zajmującą się tymi problemami, jak „La Strada” lub „Dajemy dzieciom siłę”. Linki do stron tych fundacji zamieszczam niżej.

  • Gatunek: Sensacyjny
  • Reżyseria: Alejandro Monteverde
  • Scenariusz: Alejandro Monteverde
  • Obsada: Jim Caviezel, Mira Sorvino, Bill Camp, Cristal Aparicio, Lucás Ávila
  • Polska data premiery: 15.09.2023
  • Dystrybucja: Rafael Film
  • Czas trwania: 135 minut

Dodaj komentarz

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij