„Wrota piekieł” – Recenzja filmu „Czas krwawego księżyca” (Killers of the Flower Moon, reż. Martin Scorsese, 2023)

Zbawca kina. Czyste kino. Trudno było przystąpić do seansu nowego filmu Martina Scorsese, wyrzucając z głowy dyskurs jakim obrosły w internecie legendarny reżyser i jego nowe dzieło. Fani dobrego kina hajpowali jakim arcydziełem będzie Czas krwawego księżyca, a ja nie miałem powodów, żeby nie wierzyć. Martin jeszcze nigdy nie zawiódł i jest ostatnim twórcą tak zwanego Nowego Hollywood, który stale dowoził wielkie kino. Niestety król jest tym razem nagi i co najgorsze ostatecznie uroił sobie manię wielkości, w której od długiego czasu podtrzymywali go wyznawcy.

Czas krwawego księżyca jest pomnikiem niezahamowanego twórczego narcyzmu, który powinien być w którymś momencie zahamowany dla dobra samego filmu. Parę dni po seansie moją głowę męczą skojarzenia z niesławnymi „Wrotami niebios” Michaela Cimino, czyli filmem, który jest uznawany za symboliczny koniec Nowego Hollywood i kojarzonej z nim władzy reżysera nad filmem. Wprawdzie Scorsese nie posunął się do ruchów, które zatopiły karierę Cimino. Nie torturował zwierząt na planie, nie powtarzał 52 razy jednosekundowego ujęcia, nie czekał godzinami, aż chmury ułożą się tak, jak sobie to wyobraził. Chodzi bardziej o efekt, czyli film trwający trzy i pół godziny, który jest idealnym materiałem do analizy, czemu reżyser nie zawsze powinien dostawać pełną wolność twórczą.

Mam wrażenie, że nikt na etapie postprodukcji nie spytał Scorsesego, czemu ten film musi trwać te trzy i pół godziny, zawierzając jego geniuszowi. Martin nakręcił swój materiał, potem został on sklejony na symbolicznym stole montażowym (bo tak naprawdę na komputerze), bez zastanowienia się, po co są tutaj niektóre sceny, czy służą historii lub postaciom. Montaż to często przeźroczysta dla widza rzecz, ale na pewno mieliście sytuacje, że jak oglądaliście 90-minutowy film, to mieliście wrażenie, jakby trwał z trzy godziny, a przy trzygodzinnym filmie uczucie szybko mijającego czasu. W przypadku klasycznego kina stricte narracyjnego tak właśnie można odróżnić filmy źle zmontowane od dobrze zmontowanych. Czas krwawego księżyca trwa dokładnie trzy godziny i dwadzieścia sześć minut i ten czas trwania czuć, z naddatkiem.

Jest to dosyć zaskakujące, bo Scorsese nigdy nie stronił od długich metraży, ale miały one swoje tempo, swoją dynamikę. Czas krwawego księżyca tej dynamiki nie ma. Żeby nie było, nie wymagałem kojarzącego się z teledyskiem montażu w stylu Wilka z Wall Street czy kawałków Rolling Stonesów od filmu traktującego o powodowanych krwiożerczym kapitalizmem mordach na rdzennych mieszkańcach ameryki, ale przydałaby się tej opowieści jakaś płynność. Taka, która nie powodowałaby, że panicznie chciałem patrzeć na zegarek w oczekiwaniu na wyjście z sali kinowej.

Problem z tym filmem jednak leży głębiej, bo Czas krwawego księżyca mógłby mieć o wiele dłuższy czas trwania i być lepszym dziełem. Specjalnie nie mówię, że mógł być lepszym filmem, bo mam wrażenie, że Scorsese w czasie swojej misji ratowania kina od wpływów tych złych filmów superbohaterskich przeoczył fakt, że ma historię lepiej nadającą się na miniserial HBO, niż na film kinowy.

W takiej formie mogłaby wybrzmieć wieloaspektowość opowieści, kontekst historyczny, skomplikowane relacje pomiędzy rdzennymi amerykanami a potomkami kolonizatorów. A tak to grzechem kardynalnym filmu jest to, że Scorsese niby opowiada o krzywdzie, która spotkała rdzennych mieszkańców Ameryki osiedlonych na złożach ropy naftowej, ale bardziej w tej historii ciekawią reżysera krzywdziciele niż skrzywdzeni. Dobra, niby to się klei z gangsterską tematyką twórczości nowojorczyka, jednak gdy ten w ostatniej scenie krytykuje, że głos ludności rdzennej został przemilczany, to chyba nie zdaje sobie sprawy, że sam stał się częścią problemu. Jeszcze na dodatek sam we własnej osobie pojawia się na scenie w czasie zainscenizowanego nagrania słuchowiska radiowego, czym sugeruje, że to on wielki reżyser odkrywa przed światem tę czarną kartę historii Stanów Zjednoczonych. Parsknąłem śmiechem gdy zobaczyłem Scorsesego w ostatnim ujęciu filmu, jak zagarnia on dosłownie scenę dla siebie. To był ten stempelek megalomanii bijącej z całego filmu.

Wielkości nijak niepotwierdzonej samym kunsztem reżyserskim. Nie spodziewałem się, że to powiem o filmie reżysera, którego darzę ogromną estymą, ale to kino słabo zainscenizowane. A właściwie praktycznie niezainscenizowane, bo 90% scen sprowadza się do dwójki aktorów rozmawiających przy stole. Może przesadzam, ale rzucam wyzwanie zwolennikom filmu, żeby mi wskazali dobrze pomyślaną zapadającą w pamięć scenę, nie licząc tej, w której De Niro leje po tyłku DiCaprio.

Nie jest tak, że wszystko tu jest niedobre. Aktorzy nie zawodzą. De Niro jest przerażający w nieoczywisty, stonowany sposób, jak przystało na diabła ukrywającego się w blasku słońca, a Lily Gladstone wyciska wszystko z ograniczonego czasu ekranowego, stoicyzmem, a nie żadną popisówką. Scenografii i kostiumom też trudno coś zarzucić. Historia również jest świetna, ale jest po prostu słabo opowiedziana. Zdaję sobie sprawy, że będę osamotniony na tym polu bitwy, ale nie boję się wytoczyć działa z wygrawerowanym na pocisku hasłem – „to najsłabszy film w długiej i praktycznie bezbłędnej karierze Martina Scorsese”.

  • Gatunek: Dramat kryminalny
  • Reżyseria: Martin Scorsese
  • Scenariusz: Martin Scorsese, Eric Roth
  • Obsada: Leonardo DiCaprio, Robert De Niro, Lily Gladstone, Brendan Fraser, Jesse Plemons
  • Dystrybutor: UIP
  • Polska data premiery: 20.10.2023
  • Czas trwania: 206 minut

Dodaj komentarz

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij