„Zawód: Kłamca” – Recenzja filmu „Argylle. Tajny szpieg” (reż. Matthew Vaughn, 2024)

Mam słabość do twórczości Matthew Vaughna. Jak żaden inny hollywoodzki reżyser kina rozrywkowego wydaje się on spełniać dziecięce marzenie o robieniu filmów, kręcąc własne wersje hitów ze swojej młodości. Argylle jest z jednej strony kolejnym filmem szpiegowskim w emploi Brytyjczyka, a z drugiej strony jego własną wersją Miłość, szmaragd i krokodyl podlaną niespotykaną w kinie blockbusterowym metatekstualnością.

Podobnie jak w przygodówce Zemeckisa główna bohaterka jest autorką poczytnych książek gatunkowych, która zostaje wciągnięta w intrygę rodem ze swojej twórczości. Widzieliśmy to też niedawno w bardzo sympatycznym Zaginionym mieście z Sandrą Bullock i Argylle prawdopodobnie będzie budził skojarzenia głównie z tym filmem, ale Vaughn wnosi swój film na wyższy poziom meta. Niestety taki poziom, który może przeoczyć większość widzów, bo Argylle na poziomie samego filmu jest dosyć zwykłą zgrywą, której można było się spodziewać po Vaughnie.

Wielkie kłamstwa fabularne…

Patrząc powierzchownie, to kolejny jego film szpiegowski z podbitymi do granic możliwości schematami gatunkowymi. Tagline filmu „Gdzie arcyszpieg, tam arcykłamstwa” w punkt oddaje, czym jest Argylle. Te kłamstwa zaczynają się już na poziomie tytułu sugerującego, że głównym bohaterem jest tajny szpieg grany przez Henry’ego Cavilla, gdy w istocie protagonistką jest autorka książek o nim. A kolejne niemniejsze kłamstwa skutkują paradą zwrotów akcji tak absurdalnych, że nie da się ich przewidzieć. Vaughn wykorzystuje największe suchary kina szpiegowskiego, żeby odwrócić uwagę od prawdziwych kłamstw. Ukrywanie w cieniu postaci, której tożsamość ma być ogromną niespodzianką? Spodziewamy się wielkiego odsłonięcia czyjejś tożsamości, a okazuje się po prostu, że postać jest grana przez znanego aktora, który już wcześniej pojawił się w poprzednich filmach reżysera. Wielkie niespodzianki reżyser ukrywa obok i mogą być one nie do przełknięcia dla wielu widzów, bo są głupkowate na swój sposób. Argylle ani przez ułamek sekundy nie obiecuje jednak czegoś realistycznego. Punktem wyjścia fabuły jest przecież wciągnięcie w szpiegowską intrygę autorki, która rzekomo ma przewidywać w swoich książkach prawdziwe wydarzenia, co ma głównie służyć za metakomentarz na temat fikcji wpływającej na rzeczywistość. Nie jest to też żadna dekonstrukcja gatunku, a po prostu film w nim osadzonym, podbity gargantuicznym absurdem.

Rzadko się odnoszę do innych recenzji, ale przykuł moją uwagę tytuł recenzji na Spidersweb autorstwa Michała Jareckiego – „”Argylle. Tajny szpieg” staje się tym, z czego się śmieje”. Moim zdaniem ten sąd będzie powszechny, ale jest błędnym odczytaniem tego, czym ten film jest, czym jest cała twórczość Matthew Vaughna. Filmy Vaughna nie są parodiami kina gatunkowego, są hołdami, bliżej im do pastiszu, który często jest mylony z parodią. Vaughn kręci filmy komediowe, ale nie wyśmiewa klisz gatunkowych, on je kocha i podbija do granic absurdu. Czasami można odnieść wrażenie, że dekonstruuje on gatunek, jak w Kick-Assie, w którym bohater zyskuje supermoce, bo dostaje oklep od bandytów i jego nerwy zostają uszkodzone, ale finalnie filmy Vaughna zawsze kończą się w duchu danego gatunku. Ten sam „Kick-Ass” kończy się efektowną rozpierduchą, na której miejsce protagonista wlatuje na plecaku odrzutowym! Tak samo Gwiezdny pył naśmiewał się ze schematów kina fantasy, a kończył się największym sucharem o wybrańcu naznaczonym przez przeznaczenie.

To jest właśnie ta dziecięca potrzeba tworzenia, którą widać w filmach Brytyjczyka. Tu nie ma powagi, tu nie ma chęci przemiany gatunku, nie ma wbrew pozorom cynizmu, a jest bezwarunkowa miłość do niego, potrzeba opowiadania historii, które są koniec końców bajkami dla dorosłych. I Argylle taką bajką jest. Ma praktycznie wszystkie składniki filmu Matthew Vaughna. W nich zawsze przeciętny na pozór protagonista zostaje wciągnięty w zgodzie z zasadami mitycznej „drogi bohatera” w przerastającą go intrygę i okazuje się mieć ponadprzeciętne zdolności. Sceny akcji jak zawsze są absurdalnie przegięte, tym razem wisienkami na torcie są sekwencja zabójczego tanga w rytm „Run” Leony Lewis oraz mordercza jazda na łyżwach.

Nie jest jednak tak, że Vaughn nic tym razem w swoim przepisie nie zmienił. Argylle jest bardzo stonowany pod względem przemocy względem jego poprzednich filmów, nie ma tym razem mowy o urywających się kończynach oraz wybuchających głowach, bo chciano uzyskać kategorię wiekową PG-13, żeby trafić do większej publiczności. Zdaje się też, że reżyser zareagował na zarzuty o seksistowskie portretowanie kobiet w swoich filmach, czyniąc tym razem główną postacią swojej historii silną kobietę.

… i jeszcze większe kłamstwa marketingowe

Jest to więc w gruncie rzeczy więcej tego samego od Vaughna, jednak jak wspomniałem najciekawszy myk związany z Argyllem kryje się poza samym filmem. Vaughn zabawił się w metatekstualną grę na poziomie kampanii reklamowej. Argylle według materiałów marketingowych jest adaptacją powieści szpiegowskiej o tym samym tytule, autorstwa Elly Conway. Rzekomo studia filmowe walczyły o prawa do ekranizacji i doszło do licytacji, w której kwoty sięgnęły dziesiątków milionów dolarów. Niby najzwyklejsza rzecz, ale wydaje się, że Vaughn rozplótł sieć kłamstw poza szpiegowską intrygę znajdującą się w filmie. Książka, której rzekomo ekranizacją jest Argylle została wydana zaledwie parę dni przed premierą filmu, mimo że jego realizacja została zapowiedziana już trzy lata temu. Trochę trudno uwierzyć, że trzy lata zajęło wydanie powieści o prawa, do której miały zabijać się największe hollywoodzkie studia filmowe. Z marketingowego punktu widzenia takie opóźnienie premiery książki też nie ma za wiele sensu, bo można było zbudować nią o wiele większe oczekiwania w stostunku do filmu, zbudować wokół niej bazę fanów łaknącyh ekranizacji. Powieść ta też nie ma za wiele wspólnego z fabułą filmu, jest zwykłą historią szpiegowską pozbawioną elementów metatekstualnych. Co jednak najciekawsze, gdy w notkach prasowych zaczęły się pojawiać informacje o tym, że Argylle jest adaptacją powieści, to Hollywood Reporter wszczął śledztwo, żeby namierzyć autorkę, co im się nie udało, bo według najbardziej prawdopodobnej teorii Elly Conway po prostu nie istnieje i została zmyślona przez samego Vaughna. Wskazuje na to brak wyszczególnienia autorki w napisach filmu, a jest to wymóg w przypadku hollywoodzkich filmów będących adaptacjami. Elly Conway to w końcu też imię i nazwisko protagonistki filmowego Argylle, autorki książek o nim w uniwersum filmu i Vaughn postanowił przenieść ten element fabuły do świata rzeczywistego w ramach akcji marketingowej. Oczywiście nie jest to pierwszy raz, gdy zostają wydane książki napisane przez fikcyjne postacie. Całkiem niedawno Marvel wydał biografię Ant-Mana podpisaną nazwiskiem filmowego Scotta Langa, ale to chyba pierwszy raz, gdy ktokolwiek zrobił z tego tajemnicę i idzie w zaparte, że autorka książki jest prawdziwą osobą.

Fani oraz dziennikarze zaczęli więc dochodzić, kto tak naprawdę napisał Argylle. Jedną z najpopularniejszych teorii jest, że książka została napisana… przez Taylor Swift. Mają na to wskazywać na to, chociażby to, że piosenkarka ma słabość do swetrów ze wzorem nazywającym się Argyle oraz do Szkockich kotów zwisłouchych, a takiej rasy jest filmowy kociak Alfie. Vaughn jednak nieroztropnie zaprzeczył tej teorii, przez co zdaje się, że osłabił finansowy potencjał filmu tkwiący w chętnej szukania tych nawiązań ogromnej fanbazie Swift. Najprawdopodobniejsza wydaje się teoria, że książkę napisał wynajęty ghostwriter i że jest ona po prostu częścią kampanii marketingowej, budowania uniwersum wokół Argylle.

Uniwersum, które Vaughn chciałby rozwijać, bo film kończy się w zasadzie zapowiedzią kolejnej części! Czy będzie mu to dane to się okaże. Plany Vaughna zdają się ambitne i naprawdę świeże, ale nie wiem, czy film odnajdzie ostatecznie wystarczającą grupę docelową, bo to jednak nie jest przystępny blockbuster dla najszerszego grona odbiorców, a film dla widzów z ogromną tolerancją na absurd. Jak zresztą cała twórczość Vaughna. Ja jednak kibicuję, żeby mu się udało.

  • Gatunek: Komedia, szpiegowski
  • Reżyseria: Matthew Vaughn
  • Scenariusz: Jason Fuchs
  • Obsada: Bryce Dallas Howard, Sam Rockwell, Bryan Cranston, Catherine O’Hara, Samuel L. Jackson, Henry Cavill, John Cena, Dua Lipa
  • Dystrybucja: UIP
  • Polska data premiery: 2.02.2024
  • Czas trwania: 139 minuty

Dodaj komentarz

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij