Recenzja filmu „Oppenheimer”: Dr Oppenheimer, czyli jak zacząłem się martwić i znienawidziłem bombę

Spoilowanie fabuły Oppenheimera jest mniej więcej jak zdradzanie fabuły Titanica. Nie trzeba znać klasycznego katastroficznego melodramatu Jamesa Camerona, żeby wiedzieć, że wielki statek zderzył się z górą lodową i zatonął. Tak samo nie trzeba oglądać najnowszego filmu Christophera Nolana, żeby wiedzieć, że amerykanie wynaleźli bombę atomową, a potem zrzucili ją na Hiroszimę oraz Nagasaki. Jednak jeśli nie widzieliście Titanica lub ktoś Wam nie zdradził przebiegu wydarzeń, to nie wiecie, jak potoczyła się historia miłosna Rose i Jacka. Tak samo bez obejrzenia Oppenheimera nie będziecie wiedzieli, o czym do końca opowiada film Christophera Nolana. Zresztą po obejrzeniu przez jego skomplikowaną budowę narracyjną, też do końca możecie tego nie wiedzieć. Jednak ja i tak postaram się Wam za wiele nie zdradzać w tej recenzji.

Czy zastanawialiście się kiedyś nad negatywnymi konsekwencjami, które mogą przynieść Wasze teoretycznie dobre uczynki? Takie zrodzone z serca, z poczucia jakiejś misji. Może niektórych to zaskoczyć, ale Oppenheimer nie jest do końca filmem o wynalezieniu bomby atomowej. Znaczy się, film Christophera Nolana jest rekonstrukcją wydarzeń prowadzących do wynalezienia broni ostatecznej, która z biegiem historii nie okazała się do końca bronią ostateczną, ale ta historia wynalezienia broni jądrowej kończy się gdzieś na godzinę przed końcem filmu. Przez to Oppenheimer jest ostatecznie opowieścią o konsekwencjach, na dodatek wyjątkowo antyamerykańską.

Nie lubię filmów biograficznych. Są zazwyczaj albo zbyt przywiązane do odhaczenia kolejnych najważniejszych przystanków na trasie życia znanej osoby, albo zbytnio idealizują swojego bohatera, bo chcą być inspirującymi historiami o przezwyciężaniu ograniczeń. Gdybym już musiał porównać Oppenheimera do jakiegoś innego biopica, to byłby to Amadeusz Miloša Formana. Oppenheimer (Cillian Murphy) Nolana jest podobnym do Formanowskiego Amadeusza talentem zmieniającym swoją dziedzinę, a Lewis Strauss (Robert Downey jr.) jest tym Salierim, przedstawicielem starego porządku, zazdrosnym o umiejętności protagonisty.

Strauss podobnie jak Salieri jest trochę zapomnianą historycznie postacią, ale w odróżnieniu od włoskiego kompozytora, którego życie zostało podkręcone przez Formana, był on faktyczny swoistym nemezis geniusza. W latach 50. będąc przewodniczącym Amerykańskiej Komisji Atomowej, urządził nagonkę na Oppenheimera, o której po części opowiada film Nolana. Ta opowieść ma jednak wydźwięk zdecydowanie szerszy, niż opowiedzenie o samym życiu wynalazcy bomby atomowej. Nagonka na niego nie tylko wpisywała się w odbywające się w USA polowanie na czerwone czarownice, czyli w nagonkę na osoby nawet luźno powiązane (a często i w ogóle) z partią komunistyczną. Mam wrażenie, że Nolan chciał, opowiadając tę historię, uwypuklając jej poszczególne niuanse, pokazać z perspektywy osoby z zewnątrz, jako Brytyjczyk, jak bardzo Stany Zjednoczone sprzeniewierzają się jednemu ze swoich fundamentalnych ideałów — indywidualizmowi. Bo oto niewątpliwy indywidualizm Oppenheimera zostaje tłamszony przez chorobliwie ambitnego urzędasa. A innymi słowami — system tłamsi indywidualizm.

Ważna jest jednak nie tylko sama opowieść, ale chyba przede wszystkim jak to zostało opowiedziane. Nolan już wielokrotnie pokazał, że fascynują go tricki narracyjne, zabawy z czasem oraz zmianą kolejności wydarzeń. Oppenheimer może być jego najambitniejszym dziełem. Najbardziej wysmakowanym narracyjnie, montażowo. Trudno mi to jednak ocenić po jednym seansie, bo może to być równie dobrze po prostu wybitne oszustwo. Nie jestem fanem twórczości Christophera Nolana. Mam go za swego rodzaju hochsztaplera. To wybitny rzemieślnik, świetny warsztatowo reżyser, ale bardzo wątpliwy opowiadacz historii i scenarzysta. Ma znakomite pomysły, ale ich egzekucja zawsze budziła moje wątpliwości. Szczególnie przy powtórkach filmów, gdy już opadał kurz magii pierwszego seansu na sali kinowej. Mroczny rycerz był po pierwszym seansie objawieniem, a w czasie kolejnych seansów zaczął irytować, chociażby tekstami typu „Można umrzeć jako bohater, lub żyć i stać się przestępcą”, które brzmią jak zapowiedź przyszłych wydarzeń fabularnych na poziomie studenta pierwszego roku filozofii. Incepcja porwała mnie koncepcją filmu o napadzie osadzonego w krainie snów i otwartym na interpretację zakończeniem, żeby w czasie powtórek irytować tłumaczeniem widzowi zasad świata, poprzez dialogi pomiędzy postaciami, które te zasady powinny dobrze znać oraz dodawaniem cały czas kolejnych zasad łatających dziury fabularne. Panie Nolan, istnieje coś takiego jak przepisywanie scenariusza, można też go dać komuś do poprawy. Przy Interstellar nabrać się już nie dałem, bo nikt normalny nie nazywa swojej córki na cześć praw Murphy’ego (jeśli nie wiecie, to w uproszczeniu mówią one „jeśli coś może pójść źle, to pójdzie źle” – nazywanie tak dziecka, to bardzo złe rodzicielstwo!), a astronauci naprawdę nie muszą sobie tłumaczyć zasad dynamiki Newtona, które znają już dzieci w gimnazjum.’ Przez te doświadczenia do Dunkierki oraz Tenet podchodziłem ze sporą rezerwą, przez co obydwa filmy mi się po prostu podobały, bez zachwytów.

Nie wiem, jak będzie z Oppenheimerem. Po pierwszym seansie jestem zachwycony wysmakowaniem narracyjnym, wieloznaczeniowością historii, kreacjami aktorskimi Cilliana Murphy’ego, Roberta Downeya Jr, Emily Blunt oraz epizodami połowy Hollywood, a także tym, że wreszcie się okazało, że Christopher Nolan uprawiał seks. Na zdrowie. Może od teraz jego postacie będą miały w sobie więcej życia, tej ludzkiej namiętności, a nie będą skorupami do wypowiadania ekspozycji. Cieszę się też, że jest to pierwszy film brytyjskiego reżysera, który można nazwać poniekąd subtelnym, bo wiele emocji postacie przeżywają bez wypowiadania słów. Żeby nie było, Nolan dalej jest Nolanem. Dalej ma ochotę walić widzów po głowie przesłaniem, tym razem brzmi ona, że jako ludzkość jesteśmy zgubieni, ale w Oppenheimerze ma o wiele więcej do powiedzenia o naturze ludzkiej. Nolan dalej jest Nolanem, bo tradycyjnie fascynuje go czas, fizyka, a przesłanie „można umrzeć jako bohater, lub żyć i stać się przestępcą” w tym filmie ponownie wybrzmiewa, ale na szczęście tym razem nikt nie wypowiada tego frazesu w trakcie kolacji w wykwintnej restauracji, a wynika on subtelniej z wydarzeń przedstawionych na ekranie.

Po seansie półironiczne ułożyłem sobie ewentualny blurb, który miałem umieścić w recenzji, a potem na Mediakrytyku – „Oppenheimer to Obywatel Kane filmów biograficznych”. Autentycznie uważam, że to jeden z najlepszych filmów biograficznych w historii, bo opowiada o czymś więcej niż życiu jednostki i robi to z pomocą atrakcyjnej formy. Ale czy jest to jakaś narracyjna rewolucja na miarę arcydzieła Orsona Wellesa? Raczej nie, chociaż fani Nolana będą o tym przekonani, a nawet byli już przekonani przed premierą. Ja jego groupie nie byłem, ale może już na tyle długo żyję, że stałem się przestępcą, czymś, z czym walczyłem. Kolejny film i powtórki Oppenheimera zweryfikują, czy stałem się fanem Nolana. A może wrócił on do formy i jest znowu wybitnym oszustem? Przecież jednak trochę o to w kinie chodzi. I ogólnie w sztuce.

PS Oppenheimer zostawia wiele pytań w głowie. Na przykład ja się zastanawiam, czy Cillian Murphy jest jednym z ulubionych aktorów Nolana, bo kojarzy mu się z prawami Murphy’ego.

Gatunek: Biograficzny

Reżyseria: Christopher Nolan

Scenariusz: Christopher Nolan

Obsada: Cillian Murphy, Robert Downey Jr, Emily Blunt, Florence Pugh, Matt Damon, Gary Oldman, Josh Hartnett, Kenneth Branagh, David Krumholtz

Dystrybutor: UIP

Polska data premiery: 21.07.2023

Czas trwania: 180 minut

Dodaj komentarz

Create a website or blog at WordPress.com

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij